Wspomnienia Bolesława Konitza z pracy w Minikowie

Bolesław Konitz pracował w Kujawsko-Pomorskim Ośrodku Doradztwa Rolniczego prawie trzydzieści lat, głównie w dziale doradztwa rolniczego, później metodyki i organizacji pracy. Był też aktywnym działaczem branżowego Związku Zawodowego Pracowników Rolnictwa RP.

Marek J. Nowacki (M.J.N.): Jak długo pracował Pan, Panie Bolesławie w Minikowie?

Bolesław Konitz (B.K.): W Ośrodku Doradztwa Rolniczego w sumie przepracowałem 28  lat, do chwili przejścia na emeryturę w 2009 roku była to prawie połowa czasu jego działania (licząc od czerwca 1951 roku, kiedy powołano Zespół Badawczy Instytutu Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa, który zajmował się głównie zagadnieniami uprawy roślin strączkowych i pastewnych).
Oczywiście, zmieniała się jego nazwa, zakres działania i zadania. Zaczynałem w Wojewódzkim Ośrodku Postępu Rolniczego (WOPR), poprzez ODR, a kończyłem w KPODR.

M.J.N.: Jak wyglądała podległość Ośrodka w czasie, kiedy Pan pracował, kto był dyrektorem?

B.K.: W czasie, kiedy pracowałem przeważnie podlegaliśmy pod Wojewodę, w ostatnim okresie przejął nas Urząd Marszałkowski. Na przestrzeni tych lat mnie też nie ominęły reorganizacje Ośrodka i miałem za zwierzchników kilku dyrektorów – od panów: Nowińskiego, Felińskiego, Gardziela, Mrugowskiego, aż po najdłużej kierującego Ośrodkiem dyrektora Romana Sassa.

M.J.N.: Pracował Pan w okresie permanentnych zmian i reorganizacji. Jak Pan wspomina te czasy?

B.K.: Najgorsze były zawsze reorganizacje, a najbardziej przykro wspominam tę, gdy przejmowaliśmy służbę rolną z gmin.
Niestety, wszystkie one kojarzą mi się z cięciem etatów, redukcją pracowników. Dotykały mnie również osobiście. Najgorzej, gdy trzeba było się wypowiedzieć o czyimś losie – kto ma zostać, a kto odejść.

M.J.N.: Od czego zaczynał Pan pracę w Minikowie?

B.K.: Zaczynałem pracę w Minikowie jako specjalista ds. trzody chlewnej, po czym przeszedłem na półtora roku do Urzędu Wojewódzkiego (UW) do Wydziału Rolnictwa, gdzie w  zakresie czynności miałem oprócz trzody chlewnej również zagadnienia paszowe. Zarówno w Dziale Technologii Produkcji w Minikowie i później w UW, mile wspominam swego kierownika Romana Czyrkiewicza, późniejszego Wicewojewodę Toruńskiego.
Po powrocie do Minikowa, wraz z nieżyjącym już kolegą Włodzimierzem Bogaczem, zająłem się tworzeniem Działu Doradztwa.

M.J.N.: Jak wspomina Pan koleżanki i kolegów z tamtych czasów?

B.K.: Niedługo później Dział nasz wzmocniła pani Małgosia Wojciechowska. Chyba ją będę najdłużej wspominał, bo gdy zajmowaliśmy pokój, w którym później były kadry, a ona siedziała przy otwartym oknie, tam, gdzie później pracowała Grażynka Niekrasz i ciągle się wspomagała papierosami. Wówczas, gdy miała coś dłuższego napisać (a nie było wtedy jeszcze w użyciu komputerów), to w paleniu dorównywała chyba nawet kierownikowi Kaziowi Główczeskiemu lub wcześniejszemu Jurkowi Białczykowi. A gdy prosiliśmy ją, by rzuciła w końcu to uciążliwe dla nas wszystkich palenie, to zawsze miała gotową odpowiedź, że rzuca palenie od Nowego Roku. Nie mówiła tylko od którego i trwała tak jeszcze kilkanaście lat. Faktycznie, rzuciła palenie papierosów, ale już na górze w Dziale Technologii.
Tak, nie wszystko w Ośrodku było usłane różami. Pamiętam też początki swej współpracy w Dziale Produkcji z poszczególnymi specjalistami zakładowymi. Niektórzy, a brylowały tu dwie starsze koleżanki – naprawdę celebrowali swe funkcje i stanowiska.

M.J.N.: W czasach WOPR kierował Pan ważnym działem. Na czym polegała Pańska praca i jak wdrażane były innowacje?

B.K.: Jako kierownik Działu Doradztwa Rolniczego – działu, który zajmował się w WOPR nie tylko metodyką doradztwa, ale jego organizacją, przepracowałem ładnych kilka lat. Wtedy pracowaliśmy w terenie – mam na myśli doradców, specjalistki ds. wiejskiego gospodarstwa domowego (wgd) i specjalistów zakładowych, w oparciu o gospodarstwa wdrożeniowe, upowszechnieniowe i młodych rolników.
W tych czasach ranga specjalisty zakładowego była chyba trochę wyższa. Był on swego rodzaju pośrednikiem postępu między nauką a przodującymi producentami rolnymi.
Przez WOPR w dużej części przechodziły najnowsze środki do produkcji, których liczba w tych czasach była ograniczona, stąd w dużej części je reglamentowano.

M.J.N.: Lata 80. XX wieku to okres, kiedy następca w gospodarstwie był zobowiązany do zdobycia wykształcenia rolniczego. Czy miał Pan w związku z tym jakieś specjalne zadania?

B.K.: We wspomnianych latach ważna była też działalność WOPR w dziedzinie oświaty rolniczej; organizowano kursy PR (Przysposobienia Rolniczego). Później odbywały się wędrówki do Minikowa w poszukiwaniu duplikatów zaświadczeń.

M.J.N.: Czym różnił się ODR od WOPR, jeśli chodzi o metodykę pracy?

B.K.: Osobiście miałem wcześniej przygotowanie, ale do współpracy z gospodarstwami uspołecznionymi (Państwowymi Gospodarstwami Rolnymi) oraz z gminami (inspektorami rolniczymi). Nie byłem przygotowany do współpracy z rolnikami indywidualnymi. Inni specjaliści zakładowi często mieli wcześniejsze doświadczenia z pracy bądź współpracy
z instytucjami branżowymi, bądź w doświadczalnictwie. Ich następcy korzystali z doświadczeń starszych kolegów w opracowywaniu broszur czy ulotek na temat wdrażanych czy upowszechnianych nowych technologii. W terenie doradcy brali udział w seminariach organizowanych najczęściej w Minikowie, rzadziej w rejonach/powiatach. Specjaliści zakładowi mieli obowiązek organizowania i prowadzenia szkoleń dla rolników, doradców
w rejonach, często jako zadanie premiowe. Nie było obligatoryjnych kursów pedagogicznych dla doradców. Nie było szkoleń dla pracowników WOPR/ODR z zakresu socjologii na temat metodyki współpracy z rolnikami.

M.J.N.: Jak wyglądała organizacja pracy w tamtym czasie, szczególnie szkoleń?

B.K.: Często dyrektorzy nie byli świadomi tych braków, bo goniły ich narzucane z góry zadania, też brak czasu i pieniędzy na ich organizację przez przygotowanych metodycznie szkoleniowców z zewnątrz. Braków tych nie zawsze udało się nadrobić szkoleniami dla doradców i rolników, finansowanymi ze środków Unii Europejskiej (po wstąpieniu Polski do UE w 2004 r.) dzięki grantom i programom, o które Ośrodek mógł się ubiegać.
Wcześniej, pamiętam, że zorganizowaliśmy cykl szkoleń dla rolników nt. korzyści i zagrożeń dla rolnictwa z chwilą przystąpienia do Unii.

M.J.N.: Oprócz szkoleń toczyły się procesy społeczne i demokratyzacja życia po czasach totalitarnych. Czy miał Pan okazję to zaobserwować w czasie pracy w ODR?

B.K.: Pamiętam nawiązaną współpracę z doradztwem rolniczym z Danii, co pozwoliło w naszym województwie utworzyć i później lepiej współpracować ze Społeczną Radą Doradztwa Rolniczego w Minikowie. Z czasem spośród członków Społecznej Rady wyłoniło się grono liderów – działaczy, którzy utworzyli i działali w samorządzie rolników i producentów, tj. Kujawsko-Pomorskiej Izbie Rolniczej.

M.J.N.: Czym Pan zajmował się w ostatnim okresie pracy zawodowej?

B.K.: Dział, w którym przez lata pracowałem miał zadania planowania i kontroli działań doradczych – niejednokrotnie narzucanych „z góry”, a także sprawozdawczość z tego zakresu. Zadania przeprowadzenia kontroli nie były takie uciążliwe czy przykre. Trzeba podkreślić, że w swej pracy miałem szczęście i przyjemność współpracować z powodzeniem z bardzo dobrymi, zaangażowanymi kierownikami Powiatowych Zespołów Doradztwa Rolniczego, tzw. rejonów, a problemy dyscyplinarne wobec doradców rolnych miały miejsce sporadycznie.
Co prawda, przypomniałem sobie fakt, że próbowałem przejścia – powrotu na dawne stanowisko specjalisty zakładowego ds. trzody chlewnej. Stał za tym – jak mi się wydawało, większy prestiż i samodzielność, a także bliższe i częstsze kontakty z rolnikami i producentami. Jednak dyrektor Roman Sass nie wyraził na to zgody.
Jak potwierdziły kolejne lata, mimo reorganizacji Działu Doradztwa, dobrze, z sympatią wspominam, często młodsze koleżanki i kolegów, z którymi przyszło mi współpracować i pod ich kierownictwem pracować.

M.J.N.: Jak z perspektywy czasu ocenia Pan czas pracy zawodowej w Ośrodku?

B.K.: Ja także w Ośrodku miałem swoje lepsze i gorsze chwile. Spędziłem tu większą część swej działalności zawodowej i odszedłem tuż przed kolejną reorganizacją. Przynajmniej pewnych rzeczy nie musiałem już przeżywać. Niektórzy, jak słyszałem, zazdrościli mi, że odszedłem na tzw. zasłużoną emeryturę. Cóż, w moim przypadku lata zostały wypracowane, zasady wiadome, naliczenie też. Młodszych ode mnie czeka z pewnością więcej niewiadomych: co z pracą, czy posiadane kwalifikacje wystarczą na rynku pracy, czy może trzeba będzie podjąć własną działalność, co z zabezpieczeniem na przyszłość? A czasy są, niestety takie, że stabilności, również tej rodzinnej jest coraz mniej.

M.J.N.: Z jakim nastawieniem i refleksjami wszedł Pan w okres życia na emeryturze?

B.K.: Faktycznie mój stosunek pracy w KPODR ustał 28.X.2009 r., na stanowisku głównego specjalisty ds. metodyki i kontroli.
Pocieszeniem dla zazdroszczących mi przejścia na emeryturę niech będzie fakt, że nie wiadomo ile lat życia mi pozostało, z jakim zdrowiem, bo problemy się ujawniły, jeszcze przed przejściem na emeryturę.
Chyba wyczytałem to w prasie, że Polacy w porównaniu do Chińczyków mają od nich szczęśliwszą młodość. Za to Chińczycy mają lepszą starość. Z drugiej strony Chińczycy znacznie wcześniej się do niej przygotowują, a ćwiczenia fizyczne stosują już w średnim wieku, a nie gdy zaistnieje potrzeba rehabilitacji.
Zawsze z sentymentem wspominam pracę w Ośrodku w Minikowie.

M.J.N.: Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Marek J. Nowacki, KPODR
Fot. archiwum KPODR